Przejdź do treści

Rok kapłański

Jan Maria Vianney urodził się 8 maja 1786 r. w Dardilly koło Lyonu w rodzinie ubogich wieśniaków Mateusza i Marii Beluze. Dorastał w czasach rewolucji francuskiej, podczas której Kościół podlegał ostrym prześladowaniom, Pierwszą Komunię Świętą przyjął potajemnie. W wieku 17 lat nauczył się pisać. Dopiero w 1803 r. rozpoczął naukę w szkole podstawowej w Dardilly, a w 1807 r. – w szkole średniej w Ecully. Po jej ukończeniu w 1812 r. wstąpił do niższego seminarium duchownego. Zły stan zdrowia, słabe przygotowanie
i wieloletnie opóźnienie w stosunku do innych seminarzystów spowodowały, że nauka sprawiała mu trudności. Udało mu się jednak dostać do wyższego seminarium duchownego. Tu już zupełnie sobie nie radził, co powodowało, że przełożeni namawiali go do rezygnacji. Vianney wytrwał jednak w swojej decyzji w czym wspierał go przyjaciel – proboszcz
z Ecully, ksiądz Balley. 13 sierpnia 1815 roku otrzymał Święcenia Kapłańskie. Miał wówczas 29 lat.
Pierwsze trzy lata spędził jako wikariusz w Ecully. Na progu swego kapłaństwa natrafił na kapłana, męża pełnego cnoty i duszpasterskiej gorliwości. Po jego śmierci biskup wysłał Jana na wikariusza-kapelana do Ars-en-Dembes. Młody kapłan zastał tam zaniedbany i opustoszały kościółek. Obojętność religijna była tak wielka, że na Mszy Świętej niedzielnej było kilka osób. Cała wspólnota liczyła zaledwie 230 wiernych, dlatego też nie otwierano parafii. Ks. Jan przybył tu jednak z dużą ochotą. Nie wiedział, że przyjdzie mu tu pozostać przez 41 lat (1818-1859).
Całe godziny przebywał na modlitwie przed Najświętszym Sakramentem. Sypiał zaledwie po parę godzin na gołych deskach. Kiedy w 1824 r. otwarto w wiosce szkółkę, uczył w niej prawd wiary. Jadł nędznie i mało, wiecznie pościł. Dla wszystkich był uprzejmy, serdeczny i pełen troski duszpasterskiej. Odwiedzał swoich parafian i rozmawiał z nimi. Powoli wierni przyzwyczaili się do swojego pasterza. Kiedy biskup spostrzegł, że ks. Jan daje sobie radę, odnawia życie religijne otworzył w 1823 r. formalną parafię w Ars. Dobroć pasterza i surowość jego życia, kazania proste i płynące z serca – powoli nawracały dotąd zaniedbane i zobojętniałe dusze. Kościółek zaczął się z wolna zapełniać w niedziele i święta. Z każdym rokiem wzrastała liczba przystępujących do sakramentów.
Pomimo tylu zabiegów nie wszyscy jeszcze zostali pozyskani dla Chrystusa. Ks. Jan wyrzucał sobie, że to z jego winy. Za mało się za nich modlił i za mało pokutował. Wyrzucał także sobie własną nieudolność. Błagał więc biskupa, by go zwolnił z obowiązków proboszcza. Kiedy jego błagania nie pomogły, postanowił uciec i skryć się w jakimś klasztorze, by nie odpowiadać za dusze innych. Biskup jednak nakazał mu powrócić. Posłuszny, uczynił to. Nie wszyscy kapłani rozumieli niezwykły tryb życia proboszcza z Ars. Jedni czynili mu gorzkie wymówki, inni podśmiewali się z dziwaka. Większość wszakże rozpoznała w nim świętość i otoczyła go wielką czcią.
Sława proboszcza zaczęła rozchodzić się daleko poza parafię Ars. Napływały nawet
z odległych stron tłumy ciekawych. Kiedy zaś zaczęły rozchodzić się pogłoski
o nadprzyrodzonych charyzmatach księdza Jana (dar czytania w sumieniach ludzkich i dar proroctwa), ciekawość wzrastała. Ks. Jan spowiadał długimi godzinami. Miał różnych penitentów: od prostych wieśniaków po elitę Paryża. Bywało, że zmordowany jęczał
w konfesjonale: „Grzesznicy zabiją grzesznika”! W dziesiątym roku pasterzowania przybyło do Ars ok. 20 000 ludzi. W ostatnim roku swojego życia miał przy konfesjonale ich ok.
80 000. Łącznie przez 41 lat przesunęło się przez Ars około miliona ludzi. Kilkakrotnie pokutował za swoich penitentów. Według osób, które znały go bliżej, oprócz naturalnych cierpień fizycznych doświadczał też cierpień nadprzyrodzonych w postaci dręczeń demonicznych. Nadmierne pokuty osłabiły już i tak wyczerpany organizm. Pojawiły się bóle głowy, dolegliwości żołądka, reumatyzm. Do cierpień fizycznych dołączyły duchowe: oschłość, skrupuły, lęk o zbawienie, obawa przed odpowiedzialnością za powierzone sobie dusze i lęk przed sądem Bożym. Jakby tego było za mało, szatan przez 35 lat pokazywał się ks. Janowi i nękał go nocami, nie pozwalając nawet na kilka godzin wypoczynku. Inni kapłani myśleli początkowo, że są to gorączkowe przywidzenia, że proboszcz z głodu i nadmiaru pokut był na granicy obłędu. Jan Vianney przyjmował to wszystko jako zadośćuczynienie Bożej sprawiedliwości za przewiny własne, jak też grzeszników, których rozgrzeszał.
Jako męczennik cierpiący za grzeszników i ofiara konfesjonału, zmarł 4 sierpnia 1859 r., przeżywszy 73 lata. W pogrzebie skromnego proboszcza z Ars wzięło udział ok. 300 kapłanów i ok. 6000 wiernych. Śmiertelne szczątki złożono nie na cmentarzu, ale w kościele parafialnym. W 1865 r. rozpoczęto budowę obecnej bazyliki. Papież św. Pius X dokonał beatyfikacji sługi Bożego w 1905 roku, a do chwały świętych wyniósł go w roku jubileuszowym 1925 Pius XI. Ten sam papież ogłosił św. Jana Vianneya patronem wszystkich proboszczów Kościoła rzymskiego w roku 1929. W stulecie śmierci proboszcza
z Ars Jan XXIII wystosował osobną encyklikę, w której przypomniał tę piękną postać.
W Roku Kapłańskim (19 czerwca 2009 – 19 czerwca 2010) ogłoszonym przez papieża Benedykta XVI został proklamowany patronem duchowieństwa. Ikonografia przedstawia Świętego w stroju duchownym ze stułą na szyi, często w otoczeniu dzieci.
To kilka rysów jego wielkiej osobowości. Zastanówmy się nad jego Kapłaństwem, jego rozumieniem posługi duszpasterskiej. Ten niezwykły zmysł i pokora owocowały wyrywaniem ludzi z obojętności i ignorancji religijnej. Czy postać Kapłana oddanego Kościołowi dzisiaj przyniosłaby taki owoc? Ludzi obojętnych jest wielu, wielu więcej niż
w XIX wieku – trzeba zatem wielu więcej takich Vianney’ów. Oczywiście będą znani
z innego nazwiska, ale tę samą posługę względem ludzi spełnią, tę samą Ewangelię im zaniosą. Zachęcam do modlitwy za Kapłanów, ponieważ od naszej wytrwałej oracji zależy liczba
i świętość Kapłana.

Skip to content